Galapagos - wymarzona wyprawa Piotra Gaszyńskiego - Go Travel

Jak się czuje człowiek, który wreszcie dociera na miejsce, o którym marzył od lat?  Przeczytajcie relację Piotra Gaszyńskiego z wyprawy na wyspy Galapagos. Podróżowali grupką 7 osobową.

Nadszedł wreszcie dzień wylotu na wyspy Galapagos. Magiczne Galapagos ! Nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady, bowiem tak wyspy zostały nazwane w 1535 roku przez ich odkrywcę, biskupa Panamy: Wyspy Zaczarowane. Pierwsze wrażenie nie było porażające, gdyż wylądowaliśmy na półpustynnej wyspie Baltra, na której poza z rzadka rosnącymi kaktusami raczej nic nie widać, ale urok wysp odsłaniał się powoli w miarę ich dalszego zwiedzania.

Wyspa Santa Cruz – matecznik olbrzymich żółwi

Przedostaliśmy się promem na główną wyspę Santa Cruz i pojechaliśmy do jej centrum. Im bardziej oddalaliśmy się od wybrzeża, tym bardziej wyspa stawała się tajemnicza, spowita mgłą i porośnięta dziwnym lasem niby-uschniętych drzew „palos santos” a wyżej lasem dziwniejszych jeszcze „drzew słonecznikowych”, które drzewa tylko przypominają, bo w gruncie rzeczy należą do rodziny astrowatych. Tam w zamglonym wiecznie sercu wyspy spotkaliśmy jej równie dziwnych mieszkańców: żółwie słoniowe. Pierwsze olbrzymy, które zobaczyliśmy, przechodziły powoli przez drogę, więc musieliśmy czekać aż przejdą, żeby jechać dalej. Potem w prywatnym rezerwacie spacerowaliśmy między dziesiątkami wielkich żółwi objadających się spadłymi na ziemię owocami guajawy. Dostojne, często wiekowe gady miały pyski ubrudzone miąższem owocowym niczym dzieci umorusane dżemem. Nic sobie nie robiły z naszej obecności.

 

 

Kiedy zjechaliśmy z wysokiego środka wyspy na jej południową stronę, znowu wjechaliśmy w strefę słońca i suchego krajobrazu. Dla mnie te zmiany klimatu i roślinności były niesamowite do tego stopnia, że zacząłem rozumieć biskupa Panamy, który nazwał te wyspy „zaczarowanymi”. A dzięki spotkaniu dziesiątek żółwi słoniowych zrozumiałem jeszcze dlaczego Galapagos nazywane są też „Wyspami Żółwiowymi”.

Tu powstała teoria Darwina

Naszą bazą na kilka dni, które spędziliśmy na Galapagos, był wygodny hotel w miasteczku Puerto Ayora. Każdy przybysz kieruje tam pierwsze kroki do Centrum Badawczego im. Karola Darwina. To właśnie dzięki pobycie na wyspach Galapagos Darwin stworzył teorię ewolucji i w ten sposób pośrednio rozsławił wyspy na świecie. Centrum Badawcze jest doskonałym miejscem na wprowadzenie w ekologię archipelagu. Jest też dobrym miejscem, żeby obejrzeć gatunki żółwi z innych wysp niż Santa Cruz, a także pozwala najłatwiej zobaczyć słynne zięby Darwina, choćby parę najbardziej pospolitych gatunków. Nie mogłem również nie skorzystać z okazji, żeby zrobić sobie zdjęcie z posągami Darwina: młodego i starego.

Okazało się, że w miasteczku Puerto Ayora, żyjącym normalnym życiem i pełnym turystów odwiedzających liczne sklepy i restauracje, najłatwiej było zobaczyć te gatunki zwierząt, których gdzie indziej albo nie widzieliśmy albo bardzo mało. Jednymi z nich, które koniecznie chciałem zobaczyć na Galapagos, były legwany morskie. Jakże byłem zaskoczony, kiedy widziałem je licznie leżące nie tylko na przybrzeżnych skałach, falochronach czy na pomostach i molach, ale nawet na chodnikach, jakby nie zważały na przechodzących obok ludzi czy jeżdżące pojazdy. Natomiast na wysepkach, które odwiedzaliśmy, można było zobaczyć pojedyncze sztuki, co najwyżej kilka osobników.

Innym gatunkiem, który kompletnie mnie zaskoczył była mewa galapagoska, najrzadszy na świecie gatunek mewy. Nigdzie nie mogłem ich wypatrzyć, aż do momentu, kiedy przyszedłem na lokalny targ rybny w miasteczku i to wtedy, gdy handlowano tam rybami. Zresztą nie tylko mewy galapagoskie się tam pojawiły, ale i pelikan brunatny, i czapla modra, i lew morski, który jak gdyby nigdy nic leżał sobie pod straganem, niemal pod nogami sprzedawczyni. W ogóle uchatki uważały chyba, że mają takie same prawa do miejskich ławek, co ludzie, bo często widziałem je jak się na nich wylegiwały. Ludzie wtedy z respektem je obchodzili.

 

Naszej wizyty na Galapagos nie mogliśmy ograniczyć tylko do głównej wyspy Santa Cruz. Koniecznie musieliśmy odwiedzić też inne, bardziej dzikie wyspy. Wybraliśmy się na dwie, położone na północ od Santa Cruz. Pierwszą wyspą, na którą popłynęliśmy, była wysepka Bartolome. Mała, ale piękna, z niezwykle surowym krajobrazem wulkanicznym. Ta bardzo malownicza wysepka jest jedną z najczęściej fotografowanych w archipelagu.

niej ważny był dla nas fakt, że jest ona też najlepszym miejscem, żeby zobaczyć pingwiny równikowe, jedyne żyjące w tropikach. Całe szczęście udało się je zobaczyć, a nawet przez chwilę popływać w ich towarzystwie. Wprawdzie nie było na Bartolome zatrzęsienia zwierząt, ale pod względem krajobrazowym była ona ucztą dla naszych oczu, a do tego dużo dowiedzieliśmy się o procesach wulkanicznych, które stworzyły i wciąż tworzą archipelag Galapagos.

Galapagos ucztą dla przyrodnika

Natomiast ucztą dla przyrodnika była druga wyspa – North Seymour, na którą popłynęliśmy następnego dnia i gdzie było właśnie zatrzęsienie zwierząt. Jeszcze pod drodze zatrzymaliśmy się na sąsiedniej malutkiej wysepce Mosquera. Wyglądała jak piaszczysta plaża obramowana tu i ówdzie skałami. Spotkaliśmy na niej niezwykłych „plażowiczów” – lwy morskie, całe mnóstwo i dużych i małych, które się wylegiwały i drzemały, a my chodziliśmy między nimi, robiliśmy sobie z nimi zdjęcia, na co uchatki w ogóle nie zwracały uwagi.

Potem przepłynęliśmy na wyspę North Seymour. Jeszcze przed wyjściem na ląd powitały nas dziesiątki latających nad klifem ptaków, a zaraz potem na skałach zobaczyliśmy całą kolonię gniazdujących tam, endemicznych (jak zdecydowana większość zwierząt na Galapagos) mew widłosternych, jedynego na świecie gatunku mew nocnych. Spacer po wyspie North Seymour przeszedł moje oczekiwania. Nie sądziłem, że uda się zobaczyć z tak bliska i tak wielu ptaków morskich, wśród których królowały fregaty średnie i wielkie, w tym tokujące samce ze wspaniałymi nadmuchanymi wolami w kolorze ognistej czerwieni, a także przepiękne głuptaki niebieskonogie. Te ostatnie siedziały na gniazdach w różnych stadiach rozwoju potomstwa: od jajek, przez małe pisklaczki, po nieźle podrośnięte pisklęta. A niebieskie nogi dorosłych, sprawiające wrażenie wręcz sztucznych i pomalowanych farbą, aż mnie hipnotyzowały. 

I to nie wszystko, bo między tym całym ptasim tłumem kręciły się jeszcze całkiem spore galapagoskie legwany lądowe. Całe szczęście nie zagrażały młodym, gdyż legwany są wegetarianami. Wszystko to było po prostu fantastyczne !

Moje marzenie odwiedzenia „magicznych” wysp Galapagos się spełniło. Niestety czas nie pozwalał na dalszą eksplorację archipelagu. Trzeba było wracać do domu. Najpierw wróciliśmy samolotem, z międzylądowaniem w Guayaquil, do Quito, gdzie przenocowaliśmy, a następnego dnia wylecieliśmy przez Amsterdam do Polski. Przygoda się skończyła, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócę zarówno do Ekwadoru, jak i na Galapagos, żeby bardziej je poznać.

Piotr Gaszyński

13 listopada 2018

 

Chcesz jechać na taki wyjazd?

Galapagos to jeden z naszych ukochanych kierunków! Zapraszamy Was na dwie wyprawy: Wulkany Ekwadoru i magiczne Galapagos  oraz Rejs po Wyspach Galapagos. Termin możemy dopasować do Twoich możliwości.

 

 

Tagi: