Kuba - dlaczego ją kocham i nienawidzę - Go Travel

Mój stosunek do Kuby jest jak do uroczego, ale krnąbrnego braciszka: co prawda kłamie, kręci, robi nie to co trzeba, albo nie tak jak trzeba, ale i tak go kocham.

Serce mi mięknie, kiedy się słodko uśmiecha…

Nie raz próbowano nas tam oszukać – a to dopisując sześć mojito do rachunku, a to taksówkarz mówił twardo, że za tyle nie pojedzie, chce więcej, choć dzień wcześniej płaciłam mniej. Pomimo to jest coś ciepłego i fascynującego w tej wyspie.

Ludzie generalnie są mili i życzliwi. Czuję się bezpiecznie, nawet spacerując samotnie w środku nocy wśród slumsopodobnych dzielnic.

Nie boję się podchodzić do szemranych “z wyglądu” młodzieńców.

Dawanie zadań w stylu „znalezienie adresu” kolesiom, wyglądającym na ochroniarzy bosa mafii, sprawdza się bezbłędnie: za chwilę pół dzielnicy ich kumpli z zafrasowanymi minami próbuje zorientować się, gdzie to może być.

Adresy na Kubie to inna para kaloszy. Kto nie wierzy, niech spróbuje znaleźć w mapach Googla. Chciałam znaleźć Egido, bo tam jest Stowarzyszenie Rozalii Castro – to dziewiętnastowieczna galicyjska poetka, nie wiem czy ma coś wspólnego z Fidelem… Google uparcie lokował je na Avenida de Belgica. Przecież to ta sama ulica, każde dziecko to wie! W Hawanie może tak…

Czasem jednak bywa inaczej: kto by zgadł, że ulica Reina to Simon Bolivar?

W Trynidadzie mieliśmy mieszkać przy Abel Santamaria. Nikt o tej ulicy nie powie inaczej jak Lirio! Przednia zabawa!

To nie wszystko – oprócz numeru domu, mamy jeszcze wskazówki między jakimi przecznicami się znajduje. Choćby wymieniona wyżej Rozalia: Egido 504 Altos e/ Monte y Dragones. No tak, na Kubie nic nie jest proste, nawet znalezienie adresu…

Kubańczycy to wciąż tradycyjne społeczeństwo. Dzieci ganiają za piłką po ulicy, staruszkowie stoją w oknach lub na progach i obserwują, co się dzieje. W domach trudno się zorientować, kto jest domownikiem, a kto nie – wciąż ktoś wpada, wychodzi, bierze sobie coś do picia, zmywa i oczywiście cały czas gada.

Internet jest drogi i trzeba wybrać się do hotspotu. Nie widzimy więc na ulicach ludzi z nosem w komórkach i tabletach. Kubańczycy ze sobą po prostu rozmawiają i pomagają sobie w codziennych sprawach. Maluchami zajmują się ciotki, babki i kuzynki, zawsze ktoś się znajdzie do opieki.

Bardzo podoba mi się, jak ciepło się zwracają do siebie:

– Bracie (hermano), podasz mi piwo? – to do zupełnie nieznajomego barmana.

– Wujku (tio), chcemy wysiąść tutaj – do taksówkarza.

– Kochanie ( mi amor), rozmienisz mi dziesięć pesos? – do sprzedawcy.

Starsza pani jest babcią, pan – dziadkiem, młody chłopak – synem. Bo Kubańczycy to jedna wielka rodzina. Kuzyni, szwagrowie, ciotki, pociotki, to wszystko bliscy. Rodzina to nie tylko rodzice, dzieci i ewentualnie dziadkowie, na Kubie rodzina rozrasta się poziomo, jak pnącze. Są tego plusy – kiedy trzeba sobie pomóc, zawsze się ktoś znajdzie. Choćby żeby naprawić Chevroleta z lat pięćdziesiątych, ale też, żeby skorzystać ze wsparcia kuzyna zza morza, albo i oceanu.

Rozmawiałam w Santiago de Cuba z sympatycznym, uśmiechniętym chłopakiem, który pracuje w Hiszpanii. W Carrefourze na kasie, to dobra praca – zapewnia. Tylko do domu może przyjechać nie częściej niż raz na rok. Dlaczego? Z zakłopotaniem kręci głową – dla każdego z rodziny muszę przywieźć prezenty, każdy oczekuje też wsparcia. Nie stać mnie, żeby przyjeżdżać i obdarowywać wszystkich zbyt często.

Kto pamięta polskie lata osiemdziesiąte, ma na Kubie swoiste deja vu.

Załatwianie, znajomości, układy… Jednak kiedy obserwuję Kubę z roku na rok, coraz więcej widzę normalnej dla nas gospodarki rynkowej. Aż serce rośnie, jak kwitną prywatne restauracje, zwane paladarami czy kwatery, czyli casas particulares zwane też hostalami. Bardzo lubię w nich spać. Jest swoisty klimat; czasem kolonialno – pałacowy, z łuczkami, kolumnami i kryształowymi żyrandolami; kiedy indziej wiejsko – elegancki, z kolekcją bibelotów na serwantce. Ale zawsze jest czysto, przyjemnie, a gospodarze są życzliwi.

Starsi, młodsi, biali, czarni, grubi, chudzi – niezmiennie kipiący energią oraz inicjatywą.

Idzie nowe!

Z drugiej strony brak chęci do pracy. Zrobienie czegokolwiek więcej, niż w zakresie obowiązków, często kwitują wzruszeniem ramion. Oczywiście, zamiast postarać się trochę, najłatwiej wzruszać ramionami i zwalić na system i biurokrację. W takich momentach naprawdę mam ochotę wyć! No, ale cóż …..

Esto es Cuba… (taka jest Kuba) !

Już na pierwszy rzut oka na ulicy widać, że role są ściśle podzielone – mężczyźni są męscy, a kobiety kobiece. Wystylizowani panowie, to nie tylko latynoscy macho, ale po prostu samce alfa, jak z filmów przyrodniczych BBC. Zamiast pawich piór, barwnych ogonów, czubów, rogów i kołnierzy noszą złote łańcuchy (często w ilościach hurtowych), grube bransolety, modne okulary słoneczne ( cóż z tego, że podróby), nawet w środku nocy. Kolczyki – najlepiej wyglądające jak brylanciki. Fryzurki – albo starannie wystrzyżone czubki, albo dredy do pasa, albo warkoczyki. Modne T-shirty lub rozpięte do pasa koszule ciasno opinają zgrabne torsy. Trzeba przyznać, że z mieszanki hiszpańsko – afrykańskiej wyszła całkiem zgrabna i urodziwa rasa.

Kubańczyk musi się wyróżniać, choćby wszystko było tanią tandetą ( i najczęściej jest).

Mój faworyt o północy w ciepły dzień tańczył w okularach słonecznych, przyozdobiony czapeczką narciarską. Do tego cały arsenał środków, czyli dredy, łańcuch, bransolety itp.

Zachowują się też jak klasyczne pawie, aż miło popatrzeć. Przyzwyczailiśmy się u nas, że zazwyczaj na imprezach tanecznych panny wyginają śmiało ciało na parkiecie, a panowie sącząc zimne piwko, obrzucają je spojrzeniami jak wytrawni jurorzy. Natomiast na Kubie jest odwrotnie, wszystko zgodnie z naturą – to śliczni chłopcy tańczą solówki, albo razem z kolegami ad hoc tworzą pełne werwy choreografie. Tak się prezentują, żebyśmy potem wiedziały, któremu dać się porwać do tańca.

Damskie stylizacje to osobny rozdział. Koniecznie muszą podkreślać wszystkie krągłości, decydujące o ich kobiecości. „Wieszaki” są bez szans. Im szersze biodra, tym bardziej można je podkreślić wzorzystymi legginsami. Biustu też specjalnie nie ukrywają, wręcz przeciwnie.

Urocze, zwinne i zgrabniutkie dziewczynki, które jeszcze nie nabrały krągłości, ratują się wpinaniem spinek i kokardek we włosy. Wianek z kwiatków, prawie jak do komunii w dzień powszedni na głowie uczennicy? Czemu nie!

Panie w służbach mundurowych też nie rezygnują z atrybutów kobiecości. Hitem są czarne kabaretki w wyraźne wzory, najlepiej kwieciste. Spódnica od munduru nie może być przecież dłuższa niż do połowy uda, bez względu na wiek i obfitość urzędniczki. Do tego można założyć perły, złoto, długie kolczyki, mini tiary błyszczące diamentami…

Nawet o świcie panie są gotowe do działania w pełnym rynsztunku. Długaśne paznokcie we wszystkich kolorach tęczy, ze wzorkami, które trudno sobie wyobrazić, zdobią i sklepową z dolepionymi półmetrowymi rzęsami i dziewczynę przyjmującą zapisy na górskie trekkingi.

Esto es Cuba… (taka jest Kuba) !

Chcesz się wybrać z nami na Kubę? Pospiesz się, zmienia się błyskawicznie!

31 października 2018

Tagi: